W mieście naszym od czasów średniowiecznych istniał szpital, na którego utrzymanie w równych częściach łożyli samorząd miejski, parafia oraz pan na Woźnikach. Przybytek ten prócz funkcji właściwych dziś raczej hospicjum niż szpitalowi, spełniał również funkcje ośrodka pomocy społecznej. Właśnie tam udawali się biedni mieszkańcy miasta po pomoc (pod warunkiem, że w żaden sposób nie byli zdolni do jakiejkolwiek pracy z powodu głównie kalectwa czy podeszłego wieku – ci zdolni jeszcze do prac, musieli na swoje utrzymanie zarobić jako parobcy u gospodarzy czy służba u bogatszych mieszczan). Trudno dziś stwierdzić, czy osoby pracujące w tym szpitalu miały medyczne wykształcenie, ale raczej wydaje się to mało prawdopodobne, ponieważ Woźniki nigdy nie oferowały dla wykształconych medyków dobrego rynku pracy (mało kogo z mieszczan było stać na medyka). Choć przy dużej ilości epidemii nawiedzających Europę w dawnych latach osoby te na pewno znały się na leczeniu chorych, a przynajmniej na możliwości ulżenia chorym w cierpieniu.
Co zmieniło się w czasach nowożytnych? Czyli inaczej, co z tego pozostawiły Prusy po wygranych Wojnach Śląskich.
Początkowo wszystko zostało po staremu, bo w żaden sposób skarb państwa nie był zaangażowany w tę działalność humanitarną. Ale w 1798 roku miasto, a wraz z nim szpital, uległo spaleniu w pożarze. Po szpitalu pozostał pusty plac (przeznaczony później na jarmarki) oraz fundusz, którym miasto i parafia zarządzały wspólnie z właścicielem Dominium. Pozostały więc pieniądze i obowiązki wobec bliźnich w potrzebie. Jak temu zaradzono?
Rozpoczęto od wyznaczenia nowego budynku (w dzisiejszych zabudowaniach klasztornych), który jednak nigdy nie otrzymał już nazwy “Hospital”, a w użyciu potocznym był to “Philomenshilfe” czy “Hilfka”, czyli raczej Dom Pomocy Społecznej pw. św. Filomeny.
Czy było to całe zabezpieczenie dla wszystkich mieszkańców? Nie. Philomenshilfe służyła jedynie najbiedniejszym. Zdrowi i bogatsi mieszkańcy mieli do dyspozycji lekarza miejskiego, położne i aptekę. A w razie nagłej konieczności szpital ks. Hohenlohe w Koszęcinie.
Co więc wiemy dziś o pracujących tu kiedyś medykach? Wiemy tyle, że każdy z nich posiadał skończone odpowiednie szkoły medyczne (nawet położne i aptekarz). W Opolskim Amtsblacie w 1830 roku jest informacja o ukończeniu szkoły dla położnych w Opolu przez Catherine Schwitalla z Lubszy. W 1833 roku szkołę tę ukończyły: Eleonora Psiuck z Kamienicy i Ruth Ossadnick z Ligoty Woźnickiej, a w 1841 roku Marianne Nerlich z Woźnik. W 1847 roku ukończyły tę szkołę także Franziska Schulz z Kuczowa i Margaretha Woiczik z Psar. W 1849 roku kurs ten ukończyła Candida Poloczek z Psar, w 1851 - Agatha Bednarek z Kamienicy, a w 1857 - Auguste Solarczyk z Woźnik. Szkoła ta była czynna nadal, jednak w prasie rządowej zaprzestano publikacji danych o nowych położnych, dlatego następne absolwentki z naszego terenu są raczej trudne do ustalenia.
A co wiadomo o lekarzach? Do dnia dzisiejszego zachował się wydrukowany w Lublinitzer Kreisbatt list z podziękowaniami za opiekę od Johanna Radlika, późniejszego burmistrza Woźnik. Oto on: Niedawno leżałem w szpitalu, czekając na wyzdrowienie, niebezpiecznie chory na cholerę, dlatego pozwalam sobie najpiękniej podziękować osobom, które przywróciły mnie do zdrowia, panom królewskiemu lekarzowi powiatowemu dr Fritch z Lublińca oraz tutejszemu lekarzowi panu Janoschwitz - dziękuję im niniejszym publicznie! - Pierwszy, gdy dowiedział się o mojej chorobie natychmiast pośpieszył tu pomimo wielkiej odległości, i nie chciał za to prawnie przysługującego mu wynagrodzenia, odwiedził mnie już cztery razy, a także pisemnie pozostawił wskazówki do tego jak należy mnie traktować, co tylko zawdzięczam jego wspaniałomyślności. - Drugi zaś opiekował się mną, pomimo że choroba przyjęła aż tak złośliwy charakter, że każda ludzka pomoc była daremna. On to był przy mnie w chwilach największego niebezpieczeństwa i zastosował kurację wodną, jak również odpowiednie lekarstwa, które pomogły mi pokonać chorobę. Najpiękniejszy Boże, jeszcze raz obojgu u góry wspomnianym panom, moim wybawcom, składam najserdeczniejsze podziękowania! Woźniki, dnia 14 września 1852 J Radlik, nauczyciel
Wynika z niego, że pracowali tu zdolni fachowcy. Z ogłoszenia zamieszczonego przez Magistrat w Katoliku, w związku z poszukiwaniem nowego lekarza możemy się dowiedzieć o wynagrodzeniu w Woźnikach. Było ono kilkuczęściowe i składało się z 300 marek z Magistratu, 300 marek od Zarządu Dóbr księcia Donnersmarcka oraz 900 marek z kasy Regencji (dodatek za pracę na wsi – inaczej do naszego miasta nie przyszedłby żaden lekarz). Kilka lat później do tego doszła jeszcze jedna część (około 200 marek) z umowy z Knapszaftem (Górniczą Kasą Chorych w Tarnowskich Górach). Oprócz tego lekarz mógł prowadzić prywatną praktykę dla leczenia pacjentów z Polski (głownie z Koziegłów, gdzie lekarza nie było), a także własną aptekę. Oczywiście podane wynagrodzenie jest wynagrodzeniem rocznym, a dla porównania podam, że roczne wynagrodzenie górnika w tamtym okresie wynosiło przeciętnie 800 – 900 marek, a nauczyciela w granicach 900 - 1300.
A jacy ludzie pracowali na tym stanowisku w Woźnikach? Oprócz wymienionego już Janoschwitza, byli tu: Keiser (posiadał aptekę w Woźnikach), następnie wynalazca “Silesitu”, który zastąpił w kopalniach dynamit, dr Piotrowicz (niestety dziś już nic więcej na temat tego specyfiku nie umiem się dowiedzieć, prócz tego, że został wynaleziony podczas praktyki w Woźnikach w 1885 roku), Woschnitza (założyciel Deutsche Kriegerverein Kreis Woischnik w 1902 roku – stowarzyszenia kombatantów armii pruskiej) oraz dr Drischel (sędzia Sądu Polubownego dla Woźnik od 1906 roku). Oprócz lekarzy opieką medyczną i społeczną zajmował się także istniejący od 1907 roku w Woźnikach Deutsche Rotes Kreuz (Niemiecki Czerwony Krzyż).
Pierwszą koncesję na prowadzenie apteki w Woźnikach władze Regencji wydały na wniosek Magistratu w 1865 roku. Do 1878 aptekę tę prowadził Sauer, który później wyprowadził się do Koszęcina. Następnymi aptekarzami byli już lekarze pracujący w Woźnikach.
Czy to już całość opieki medycznej? Nie. Oprócz popierania leczenia władze pruskie prowadziły także działania profilaktyczne. W związku z powtarzającymi epidemiami ospy, po odkryciu przez Pasteura szczepionki, obowiązkowemu szczepieniu na zlecenie landrata lublinieckiego, Carla zu Hohenlohe, i na koszt landratury, zostali poddani wszyscy mieszkańcy powiatu już w 1858 roku. Innych epidemii na razie nie umiano zwalczyć.
A co z biednymi? Czy oprócz Czerwonego Krzyża i “Hilfki” nikt więcej się nimi nie zajmował? Niezupełnie. Władze początkowo zostawiały opiekę społeczną w rękach Kościołów (katolickiego, ewangelickich i żydowskich gmin wyznaniowych), później jednak zaczęto zmuszać gminy do powoływania tzw Armenverbadów, czyli Związków Pomocy Ubogim. Na terenie naszej gminy działały następujące: Babienica (od 13.10.1893 – 1/3 środków z Dominium), Ligota Woźnicka (od 13.06.1893 – 1/3 środków z Dominium), Kamienica (od 13.10.1893 – 1/3 środków z Dominium), Lubsza (od 24.01.1894 – 3/7 środków z Dominium), Psary (od 20.06.1893 – ¼ środków z Dominium). W Woźnikach od średniowiecza istniał już fundusz szpitalny, który wykorzystywano głównie na pomoc dla najbiedniejszych mieszkańców.
Tyle działań władz. Ale również zwykli ludzie robili wiele aby ulżyć bliźniemu w cierpieniu – dziś nazwalibyśmy ich wolontariuszami. W czasach największych nieszczęść jak głód (lata 1846/47 czy 1880) czy pożary (w Babienicy 1848, w Woźnikach 1886, w Lubszy 1917) powstawały głównie z inicjatywy władz świeckich i kościoła Komitety Pomocy, których zadaniem było zbieranie datków (zarówno finansowych jak i rzeczowych) a także rozdział ich pomiędzy potrzebujących.
Ale najbardziej w pamięci biednych woźniczan zapisał się kupiec Abraham Olschowsky, który w swoim testamencie w 1841 roku zapisał aby z założonego przez niego funduszu o kapitale 100 talarów co rocznie w dzień jego śmierci dzielono pomiędzy dziesięciu najbiedniejszych odsetki od tego kapitału. Niestety kapitał ten nie dotarł do naszych czasów, a winę za to ponoszą wojny, rewolucja i inflacja, które narobiły wiele spustoszenia w naszej górnośląskiej spuściźnie. Mam jednak nadzieję, podobnie jak Prezydent Regencji Opolskiej w 1841, że o szlachetnym czynie kupca Olszowskyego mieszkańcy Woźnik nie zapomną.
Tekst: Piotr Kalinowski